Nowość w kosmetyczce - Urban Decay NAKED BASICS
Hej!
W mojej kosmetyczce zawitały nowe cienie do powiek. Jeśli jesteście ciekawi jakie jest moje pierwsze wrażenie, zapraszam do dalszej lektury tego krótkiego posta.
Cienie Urban Decay są owiane sławą na polskim youtube i nie tylko. To wręcz kultowy kosmetyk, dlatego od dawna pragnęłam je mieć. Jednak ich cena była jak na mój studencki budżet porażająca. Stałam się ich szczęśliwą posiadaczką dzięki intrydze mojego chłopaka z jego siostrą, która przyjechała z Wielkiej Brytanii do Polski na wakacje. Cienie dostałam jako przedwczesny prezent urodzinowy, więc nie znam ich dokładnej ceny, ale myślę że kosztowały około 25 funtów (co na po przeliczeniu daje około 130 zł). Jak dla mnie jest to bardzo dużo, ale zawsze byłam ciekawa czy te cienie naprawdę są warte takich pieniędzy... Szczególnie, że tak słynna paletka dorobiła się wielu tańszych odpowiedników. Można chociażby skompletować łudząco podobną kolekcję cieni z Inglota. Dodatkowo cienie Urban Decay nie są łatwo dostępne w Polsce, z tego co wiem można je dostać jedynie w drogeriach Sephora lub w sklepach internetowych.
Przechodząc do rzeczy cenie Urban Decay NAKED BASICS były zapakowane w kartonowym pudełku, które możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej.
A same cienie znajdują się już w plastikowym bardzo solidnym opakowaniu, które w dotyku wydaje się być lekko satynowe z tłoczonym, wypukłym napisem. Paletka jest poręczna, mała, idealna do torebki ma wymiary 5,5 cm na 10,5 cm posiada mocne zamknięcie i zawiasy oraz od wewnętrznej strony spore lusterko.
Venus - jedyny w całej paletce cień o lekko perłowym, satynowym wykończeniu, ale bez żadnych brokatowych drobinek. Jest to według mnie bardzo jasny biało-beżowy kolor z połyskiem srebrnego , który idealnie nada się na wewnętrzny kącik oka lub pod łuk brwiowy,ponieważ pięknie rozświetla skórę.
Foxy - to również jasny, ale już w pełni matowy cień o kolorze według mnie waniliowym, widać w nim przyjemne żółte pigmenty.
W.O.S -jego pełna nazwa to Walk of shame jest to jasny beżowy wpadający w różowy kolor również o matowym wykończeniu.
Naked 2 - to cień idealny do nanoszenia na załamanie powieki, kolor trudny do opisania słowami dla mnie jest to brudny beżowo-szary odcień.
Faint - to matowy cień w kolorze mlecznej czekolady również idealny do zaznaczenie załamania powieki, ale dla osób lubiących mocniejsze makijaże, może też posłużyć do zagęszczenia linii rzęs dla osób nielubiących w tym celu używać czarnego cienia.
Crave - to ostatni również matowy cień o intensywnie czarnym kolorze. Dla mnie świetnie się sprawdza do robienia i rozcierania kreski na górnej linii rzęs.
Cienie są naprawdę mocno napigmentowane, wystarczy odrobina, żeby zrobić plamę koloru, ale ich neutralne kolory nie pozwolą zrobić krzywdy nawet niewprawionej ręce. Dodatkowo cienie wydają się delikatne przez co wystarczy je lekko musnąć pędzelkiem, żeby pokryły jego włosie. Cała paletka jest skomponowana do robienia delikatnych dziennych makijaży, ale z pomocą dwóch ostatnich ceni może też spokojnie wykonać mocniejszy make-up.
Cienie mam od około półtora tygodnia i testuję je prawie codziennie, jak dotychczas mogę powiedzieć, że się świetnie sprawdzają, przede wszystkim są trwałe, ale rzetelną opinię będę mogła wydać za jakiś czas.
Cienie mam od około półtora tygodnia i testuję je prawie codziennie, jak dotychczas mogę powiedzieć, że się świetnie sprawdzają, przede wszystkim są trwałe, ale rzetelną opinię będę mogła wydać za jakiś czas.
Może macie ochotę na wpis z jakimś makijażem tą paletką? Jeśli tak to piszcie! Możecie też się podzielić ze mną Waszą opinią na temat Naked Basics jeśli ją posiadacie? A może jej zakup chodzi Wam po głowie?
Pozdrawiam Madlen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz